W 194. rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego…

– Nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków… – mówił car Mikołaj I po stłumieniu Powstania Listopadowego – jednego z największych zrywów niepodległościowych z okresu zaborów. Nie miał racji… Polacy wyzwolili się spod jarzma zaborców…

Dziś żyjemy w wolnym kraju i pamiętamy o polskich bohaterach, również Powstania Listopadowego, od wybuchu którego mija dzisiaj 194 lata…

Poniżej, materiał o historii Powstania Listopadowego w Modliborzycach, Janowie, Goraju… autorstwa Marka Mazura z Modliborzyc – cenionego historyka regionalisty.

Alina Boś; rysunki autorstwa Marka Mazura

Zapomniany luty 1831 roku, czyli małe miasteczko w konfrontacji z wielką polityką

Ze świętowaniem rocznic i wydarzeń historycznych jest tak, że jedne wydarzenia są ogólnie znane i wspominane każdego roku, inne – chociaż dotkliwie odczuwane przez naszych przodków, zostały zapomniane, by nie rzec – zatarte w pamięci.

Nie chodzi jednak o to, by oceniać czy to co rozegrało się w pierwszej połowie 1831 roku było ważniejszym niż to co miało miejsce w styczniu 1863 czy listopadzie 1918 roku. Rzecz w tym, by w miarę możliwości opisać i przybliżyć dzisiejszemu czytelnikowi to, co wydarzyło się w Modliborzycach, w Janowie i okolicznych miejscowościach wczesną wiosną 1831 roku; a działo się wiele, nawet zbyt wiele. Polityka i działania militarne, związane z powstaniem listopadowym, okazały się być brzemienne w skutkach dla Modliborzyc i Janowa. Dokładniej, to w 1831 roku najwięcej stracili mieszkańcy miasta i gminy Modliborzyce.

W samych Modliborzycach i okolicznych wsiach istniało poparcie dla powstania. Mieszkańcy składali dodatkowe datki na rzecz insurekcji, zgłaszali się do służby w formacjach ochotniczych. W styczniu 1831 roku obywatele zdążyli już uiścić wyższe podatki, które nałożył Rząd Narodowy. Mimo nieurodzaju i zwiększonych obciążeń fiskalnych… Ale to był dopiero początek rewolucji. Obywatele miasta i gminy jeszcze nie mieli do czynienia z rekwizycjami wojennymi, jeszcze nie zostali ograbieni z dobytku, jeszcze nie cierpieli głodu i skutków epidemii. Do początku lutego 1831 roku przez miasteczko i okoliczne wsie nie przechodziły żadne oddziały wojskowe, nie było więc jeszcze mowy o niszczących rekwizycjach. Zapewne nie spodziewano się też epidemii cholery. Może wcale nie przewidywano bardziej tragicznego scenariusza? Wszak Zamość – znacząca twierdza tego regionu i Lublin – stolica województwa były odległe. Wydawało się, że – tak, jak podczas insurekcji kościuszkowskiej i wojen napoleońskich, Modliborzyce ominą bezpośrednie działania wojenne. Niestety, tym razem ciąg wydarzeń okazał się mniej łaskawy dla tego regionu.

Być może to czysty przypadek sprawił, że w lutym 1831 roku do miejscowości, położonych na południe od Lublina zawitał Ignacy Lubowiecki – prezes Komisji Wojewódzkiej Lubelskiej, który do Janowa Ordynackiego przybył 15 lutego 1831 roku. Minister Rządu miał w tym czasie poważne problemy polityczne. Już w grudniu 1830 roku postulowano zastąpienie go na tym stanowisku przez Jana Łempickiego[1], jak argumentowano dobro wymaga „usunięcia naprzód z ich posad prezesów komisji wojewódzkich przed opinią publiczną nacechowanych” i „nominacji na ich miejsce innych osób, do tego urzędu usposobionych, obdarzonych mocnym charakterem, cnotę nieposzlakowaną i mających po sobie miłość współobywateli[2]. Prawdopodobnie ustępujący polityk chciał się wykazać na swoim stanowisku z energią organizując w większych miejscowościach Lubelszczyzny ochotnicze oddziały Straży Bezpieczeństwa. Może też nie bez przyczyny skierował się na południe województwa lubelskiego. Regimentarz Roman Sołtyk meldował władzom centralnym o mocno pozytywnym usposobieniu włościan Lubelszczyzny względem sprawy narodowej[3]. Dużo gorzej przedstawiano sytuację w sandomierskim, gdzie włościanie „bez pomocy rządu głodem przymierając, zaczynają się burzyć[4].

W założeniach Komisji Wojewódzkiej Lubelskiej Straż Bezpieczeństwa i prowadzona przez tę Straż „mała wojna”, miała za zadanie prowadzenie zorganizowanych działań partyzanckich w województwie lubelskim. Miała na celu utrudnianie, opóźnianie przemarszów wojsk rosyjskich, atakowanie mniejszych oddziałów nieprzyjaciela. Stawianie Straży Bezpieczeństwa tylko tego typu zadań miałoby jeszcze sens, gorzej kiedy naprędce zebranych i nieuzbrojonych ludzi wysyłano przeciw, często mniej licznym, ale lepiej zorganizowanym oddziałom rosyjskim. Przewaga liczebna miała być jedynym atutem tej formacji, uzbrojonej w kosy, piki, cepy. Prościej będzie rzec – nie uzbrojonej i nie mającej pojęcia o walce z wojskiem przeciwnika.

Broni palnej dla Straży Bezpieczeństwa władze powstańcze nie zapewniały. Stałym problemem było uzyskanie jej dla regularnych oddziałów wojsk polskich. Skąd więc miałaby się znaleźć dla nieostrzelanych, czy raczej nie mających pojęcia o strzelaniu i obyciu wojskowym ochotników? Mimo to. władze powstańcze liczyły na sukcesy lokalnej partyzantki w Lubelszczyźnie. Województwo lubelskie podzielono na dziewięć obwodów. Modliborzyce znalazły się w VII obwodzie (Annopol- Kraśnik- Turobin-Wysokie)[5]. Postanowienia władz dotyczące „małej wojny” zostały rozesłane i ogłoszone w każdej gminie województwa lubelskiego.

Z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika, formowanie partyzantki, złożonej z „gorliwych patriotów” i tych, którzy dążyli do zrzucenia jarzma zaborcy, wydaje się rzeczą oczywistą, konieczną. Pozornie ma to nawet logiczne uzasadnienie. Oto, gdyby wszyscy obywatele walcząc o wolność i niezależność rzucili się na wojska zaborcy to odnieśliby nad nimi sukces, z uwagi chociażby na swoją przewagę liczebną. Niejednokrotnie w podręcznikach gani się niechęć dowódców powstania listopadowego do powoływania do wojny partyzanckiej nieuzbrojonych ochotników. Czy do końca słusznie?

Z punktu widzenia wojskowych, generałów walczących w powstaniu listopadowym powoływanie niewyszkolonych, nieuzbrojonych i niezdyscyplinowanych ochotników było absurdem; pewna klęska, niepotrzebne straty. Dyktator Chłopicki z niechęcią wypowiadał się „o tejże ruchawce„. Jego zdanie podzielali inni wodzowie armii polskiej. Warto tu dodać, że pomysłodawcami stworzenia Straży Bezpieczeństwa byli cywilni decydenci. Natomiast zawodowi wojskowi w 1831 roku taki sposób prowadzenia walki uważali za bezsensowny i straceńczy[6]. Owszem; nawet formacje złożone z niewyszkolonych i nieuzbrojonych cywilów mogą mieć znaczenie w czasie wojny, ale wtedy, gdy współdziałają z regularnym wojskiem.

Tymczasem w Modliborzycach, Lubowiecki przebywał przez dwa dni; 17-18 II 1831 roku. Wraz z nim w miasteczku znalazł się jego sztab doradców i oficerów oraz eskortujący go żołnierze Wojska Polskiego. Zapewne współdziałanie partyzantów z regularnym wojskiem, chociażby z oddziałem ochraniającym Lubowieckiego, dałoby lepsze efekty, ale minister nie wychodził z takiego założenia. Może bardziej chodziło mu o politykę niż o realne efekty działania? Jeśli tak, to byłoby to poważne oskarżenie wobec tego polityka.

W Modliborzycach, Lubowiecki zdecydował się „z żalem” ogłosić swoją dymisję przebywającym z nim urzędnikom i wojskowym, chociaż decyzję Rządu Narodowego, nakazującą mu złożenie stanowiska otrzymał już 14 II w Rachowie (Annopolu). Jednocześnie, minister i jego współpracownicy musieli przyznać, że wizyta w miasteczku przyniosła skutek i sukces polityczny. Zorganizowano miejscowy oddział Straży Bezpieczeństwa, który miał działać „przy gościńcu między Modliborzycami a Kraśnikiem”. Najprawdopodobniej Modliborzycki Oddział Straży realizował wytyczne rządu co do zasad prowadzenia „małej wojny”, w myśl tych wytycznych ochotnicy mieli prowadzić akcje zaczepne w kierunku Goraja, Kraśnika i Turobina[7].

Zapewne, mimo późniejszych zarzutów Dolińskiego, jakoby dokonywali łupiestwa na wojsku rosyjskim, partyzanci z Modliborzyc sukcesów w czasie powstania nie odnotowali. Zresztą, jak wspomniano, w realnych założeniach, jakimi się kierowano werbując ochotników do prowadzenia „małej wojny”, chodziło nie tylko o udział w bitwach i potyczkach z wojskiem rosyjskim. Częściej były to działania, polegające na opóźnianiu lub utrudnianiu przemarszów wojskom nieprzyjaciela bądź utrzymywanie nocnych patroli na rogatkach wsi i miast i występowania do niedzielnych przeglądów[8].

Skuteczność modliborzyckich partyzantów w walkach z armią carską nie była więc imponująca. Chociaż możliwe, że ostatecznie lepiej przysłużyli się insurekcji niż szykujący się do walki z generałem Kawerem ochotnicy z powiatu zamojskiego, bo zgrupowanym pod Janowem członkom Straży Bezpieczeństwa również nie było dane odnieść sukcesów. Może gdyby, zgodnie z założeniem, ochotników wsparły oddziały kawalerii i piechoty wydzielone z twierdzy Zamość[9], działalność Straży między Janowem a Kraśnikiem przyniosłaby sukcesy powstaniu. Stało się jednak inaczej.

Liczebność zebranych pod Janowem ochotników szacowano na 3204 ludzi. Ostatecznie, do walki ruszyło 2000 marnie uzbrojonych ochotników, podzielonych na cztery oddziały po 500 osób. Strażnicy, dowodzeni przez Onufrego Wścieklicę i Kopcia, ruszyli w kierunku na Goraj i Wierzchowiska. Przeciwko tak licznemu zgrupowaniu rosyjski generał Jefstafij Władimirowicz Kawer poprowadził 600 dragonów finlandzkich i 100 kozaków dońskich; całość sił Kawera wspierała artyleria złożona z 4 dział[10]. Zgrupowanie Onufrego Wścieklicy 24 lutego zostało rozbite (dokładniej rozpędzone) pod Turobinem[11]. Wydaje się, że nie ma sensu zastanawiać się nad strategią walczących stron lub przyczynami klęski, skoro samo starcie miało trwać nie więcej niż kwadrans (dwa pacierze).

Większość ochotników, dowodzonych przez Wścieklicę, zdezerterowała, właściwie to uciekła do domów a Kawer ze swoim wojskiem łatwo zajął Goraj. Wieczorem, 25 lutego był już pod Janowem. Prawdopodobnie, rosyjski dowódca spodziewał się delegacji mieszczan, poddania miasta i zapewnień o rojalistycznym nastawieniu wobec cara. Nic takiego się nie wydarzyło, toteż następnego dnia rankiem zaczął szturmować miasto.

Trzeba przyznać, że Kawer postępował z rozwagą, nie decydując się na atak nocą, chociaż jak się okazało, mocno przecenił przeciwnika. W Janowie Ordynackim od kilku dni przebywał, przybyły z twierdzy Zamość major Władysław Różycki, pod jego dowództwem znajdowało się 700 ochotników, mających „dogodną pozycję do obrony” i wspieranych przez mieszkańców Janowa. Ale cóż z tego? Sformowana przed kilkoma dniami, wśród entuzjazmu i patriotycznego uniesienia, Straż Bezpieczeństwa już na początku bitwy zbiegła do okolicznych lasów. Mimo, że siły walczących były liczebnie wyrównane, ale obrońcy nie posiadający broni palnej (nie mówiąc o artylerii), a przede wszystkim doświadczenia i przygotowania, po krótkiej walce zrezygnowali ze stawiania oporu. Janów Ordynacki został zajęty przez Rosjan. Zwycięzcy carscy wojacy rozpoczęli rabunek miasta. Z apteki zabrano wszystkie lekarstwa oraz część archiwum obwodu zamojskiego, wielu mieszkańców miasta żołnierze dotkliwie pobili[12]. Trudno tu doszukać się spektakularnych sukcesów i mistrzowskiej strategii polskich dowódców; co najwyżej przebija się gorycz klęski w konfrontacji z armią rosyjską.

Mieszkańców Janowa Ordynackiego uznano za buntowników (miatieżników), którzy stawili opór wojskom „prawowitego monarchy”. Kawer zamiast oczekiwanej deputacji władz miasta z białą chorągwią, spotkał się ze zdecydowanym (chociaż słabym) oporem ochotników, którzy rekrutowali się z obywateli Janowa (o czym nie omieszkali donieść mu szpiedzy). Wobec niepokornych zastosowano „bezwzględne prawo wojenne”, o którym wspominał Dybicz w swoich odezwach z grudnia 1830 roku.

Przypomnijmy; kilka dni wcześniej władze powstańcze zebrały ponad dwa tysiące ludzi, wykazujących entuzjazm i ochotę do walki. Tymczasem Kawer, dysponujący co najwyżej 600 ludźmi porusza się szybko po okolicy, nie ma najmniejszego problemu z odniesieniem sukcesu na polu bitwy ani z opanowaniem znaczącego miasta- administracyjnej siedziby powiatu zamojskiego. Jest w jakimś stopniu zrozumiałe, że Straż Bezpieczeństwa przegrywała starcia zbrojne, ale zadziwia zupełna bierność tej lokalnej partyzantki, jeśli chodzi o opóźnianie i wstrzymywanie marszu Rosjan. Wszak przeciwnik w czasie krótkich zimowych dni pokonywał dziennie kilkadziesiąt kilometrów, obciążony artylerią i to zimą, gdy drogi były szczególnie trudne do sforsowania. Wszakże opóźnienie marszu nieprzyjaciela o kilkanaście godzin miało w tym przypadku kluczowe znaczenie, bo odsiecz prowadzona z twierdzy Zamość była w drodze.

Następnie, sam przebieg bitwy o Janów. Siedmiuset ludzi „gotowych” do walki, wspieranych przez mieszkańców Janowa, zamiast stawiać opór ucieka już na początku starcia. Najczęściej usprawiedliwia tego typu sytuację lapidarnym stwierdzeniem: „bo nie mieli broni palnej”, która to dawała przeciwnikowi miażdżącą przewagę. Czy jednak rzeczywiście karabiny, których używali Rosjanie w 1831 roku, miały aż taką skuteczność? Otóż karabin piechoty rosyjskiej „Tuła”[13] był bronią w tym czasie już przestarzałą, której celność (pewny traf) wynosiła około 100 metrów (70 sążni). Dragoni finlandzcy używali karabinu typu konno- jegierskiego wz.1828, którego zasięg był średnio połowę mniejszy niż broni piechoty[14]. Wprawiony strzelec potrzebował w tym czasie około minuty na nabicie broni, ale średnia trafień wynosiła około 33% do 46 %[15]. Obrońcy, chociażby uzbrojeni w broń białą, ukryci na wybranych pozycjach obronnych, posiadający może dwukrotną przewagę liczebną, wcale nie byli w tym starciu na straconej pozycji. Ochotnikom Straży Bezpieczeństwa brakowało nie tyle karabinów (niewprawionym ochotnikom przyniosłaby więcej problemów niż zysku) co elementarnego wyszkolenia, obycia wojskowego, dyscypliny i wiążącej się z dyscypliną, kary za dezercję.

Wieczorem 26 lutego żołnierze Kawera nie odpoczywali w Janowie „na placu boju” lecz udali się do Modliborzyc, gdzie spędzili noc i rankiem 27 lutego ruszyli do Kraśnika a potem do Urzędowa[16]. W Modliborzycach do rabunku mienia mieszkańców nie doszło; przynajmniej nic nie wspomina o tym Ignacy Wyrozębski w raporcie do ministra Niemojowskiego[17].

Obywatele miasteczka mieli jednak powody do obaw. Kilka dni wcześniej w Modliborzycach sformowany został ochotniczy oddział Straży Bezpieczeństwa, społeczność tej miejscowości popierała powstanie; zapewne wiedział o tym generał Kawer, chociażby od wspomnianych szpiegów. Krótka, nocna obecność Rosjan raczej wykluczała możliwość organizowania doraźnych sądów, przesłuchań i rozliczeń, ale też trudno utrzymywać by ten kilkunastogodzinny pobyt wojaków obył się bez żadnych strat materialnych dla ludności cywilnej. Jeśli nawet żołdacy powstrzymali się od zabierania mieszkańcom żywności, furażu czy sprzętów domowych i gospodarczych[18], bo przecież znaczący profit przyniósł im już rabunek mieszczan w Janowie. To mimo wszystko większość kawalerzystów Kawera musiała spędzić mroźną lutową noc biwakując pod gołym niebem a przypadki, kiedy żołnierze rosyjscy rozbierali płoty, parkany i budynki, wykorzystując drewno z nich do palenia ognisk, były na porządku dziennym[19].

Rankiem 27 II żołnierze carscy opuścili Modliborzyce i „traktem militarnym nr.XII” udali się kierunku Kraśnika i Urzędowa. Zapewne nowa, urzędowo ustanowiona, droga była dość dobrze utrzymana. Zważywszy nawet na porę roku, do przemieszczenia kilkuset ludzi i koni oraz armat, jaszczy amunicyjnych i wozów potrzebny był szeroki dobrze utrzymany trakt.

Warto postawić tu pytanie, dlaczego rosyjskie zgrupowanie nocą 26 na 27 lutego 1831 roku odpoczywało właśnie w Modliborzycach? W Janowie było wszak więcej kwater i budynków do zajęcia dla kilkuset ludzi. Rosjanie mieli za sobą kilka dni ciągłego marszu i starć zbrojnych. Zmęczeni byli zarówno ludzie, jak i konie. Sensownie byłoby odpocząć w zajętym Janowie zamiast maszerować do pobliskiego, ale jednak oddalonego o 10 kilometrów od Janowa miejsca. Z kolei dla zorganizowanej partyzantki czy też wojsk, które nadeszłyby z Zamościa to nie jest za duża odległość, by nie móc nocą zaatakować i wziąć odwet na przeciwniku. W sytuacji, gdy w pobliżu znajdowały się rozproszone oddziały Straży Bezpieczeństwa a od Zamościa zbliżały się doborowe polskie oddziały, taki rozkaz Kawera mógł mieć równie fatalne następstwa co nocleg w Janowie. Niezbitych dowodów na słuszność czy ryzyko tej decyzji dowódcy raczej nie znajdziemy, ale jest kilka faktów, które warto rozważyć. Kawer dobrze orientował się w terenie, w jakim przyszło mu działać. Od szpiegów dokładnie wiedział, gdzie znajduje się odsiecz idąca od twierdzy Zamość. Wiedział, być może od samego Feliksa Dolińskiego, jakiego poparcia czy zagrożenia mógł oczekiwać w Modliborzycach.

Powód mógł być też jeszcze inny. Po łatwych sukcesach w okolicach Janowa, Kawer został wezwany pod Markuszów celem wsparcia oddziału płk. Tuchaczewskiego. Gwoli ścisłości to liczbę wojaków carskich, którzy 2 marca starli się pod Kurowem z żołnierzami Dwernickiego Wacław Tokarz oszacował na „trzy sotnie kozaków dońskich i sześć szwadronów 7 pułku dragonów finlandzkich, obsługę i wsparcie 4 dział”[20]. Przypomnijmy, że jeszcze 26 lutego przed zajęciem Janowa liczebność sotni kozackich, jakimi dysponował carski generał, była mniejsza[21].

Oznaczałoby to, że pomiędzy 27 II a 2 III do zgrupowania Kawera dołączyło co najmniej 200 ludzi. Być może dość ryzykowna decyzja o zanocowaniu w Modliborzycach była też podyktowana oczekiwaniem w tej miejscowości na „spóźnione” sotnie kozackie.

Natomiast pod Kurowem, dragoni finlandzcy trafili na godnego przeciwnika – 4 pułk polskich ułanów, którzy frontalnym atakiem przełamali obronę rosyjską. Tryumfujący kilka dni wcześniej pod Turobinem, Wierzchowiskami i Janowem nad Strażą Bezpieczeństwa dragoni „bezładną masą uciekali, ścigani przez polskich ułanów[22].

Po odejściu wojsk Kawera do Janowa przybyła spóźniona odsiecz z twierdzy Zamość. Dowodzony przez majora Dominika Bulewskiego oddział 350 piechurów z 2 pułku strzelców pieszych, 40 saperów i 25 kawalerzystów, wsparty dwoma działami[23]. Gdyby major Bulewski był w Janowie Ordynackim dobę wcześniej, Rosjanie nie zdobyliby miasta. W tej sytuacji, odsiecz powróciła do Zamościa, do stolicy obwodu zamojskiego powrócił komisarz obwodowy a w mieście pozostał dobrze wyposażony oddział 40 saperów, dowodzony przez porucznika Wincentego Jurewicza Giedroycia.

Natomiast, Straż Bezpieczeństwa obwodu zamojskiego i hrubieszowskiego dostała jeszcze szansę wykazania się na polu bitwy. Z początkiem marca, sformowano 4-tysięczny oddział Straży z dwóch wspomnianych obwodów, ale tym razem ochotnicy ściśle współdziałali z 600 osobowym oddziałem wojska, wydzielonym z twierdzy Zamość[24]. Całością tych znacznych sił polskich dowodzili mjr. Bulewski i mjr. Szymański. Tym razem, sukces był niezaprzeczalny, bo insurgenci przy niewielkich stratach własnych zdobyli Uściług, znosząc stacjonujące tam oddziały piechoty rosyjskiej i Kozaków[25].

Po odejściu generała Kawera pod Kurów, przez dwa tygodnie traktem przez Kraśnik -Modliborzyce – Janów nie przechodziły oddziały wojskowe. Wiosenne roztopy i zły stan dróg czasowo odcięły miasteczko od wydarzeń politycznych, ale też zabezpieczyły przed rekwizycyjnymi oddziałami wojskowymi.

Około 13 marca do Modliborzyc zawitał sztab kolejnego ministra rządu powstańczego- Kajetana Moroziewicza. Prezes Komisji Wojewódzkiej 11 marca opuścił Lublin, przez Kraśnik i Modliborzyce zmierzał do Janowa Ordynackiego. W samych Modliborzycach minister nie zabawił tak długo jak jego poprzednik Lubowiecki, bo Moroziewicz już przed 15 marca był w Janowie[26]. Jednak i tam zagościł krótko, bo tego samego dnia Modliborzyce i Goraj zajęli żołnierze rosyjscy[27]. Zajmujący miasteczko wojacy z III Korpusu kawalerii Iwana Josipowicza Witta[28] rozpoczęli kolejny bolesny dla ogółu mieszkańców, trwający kilka miesięcy, czas wojskowych rekwizycji i grabieży.

Obecność w miasteczku dwóch ministrów Rządu Powstańczego warta jest odnotowania również ze względów archeologicznych. Najprawdopodobniej to po wizycie tych osobistości w Modliborzycach najtrwalszą pamiątką i „dowodem rzeczowym” są guziki od mundurów polskich oficerów sztabowych z tego czasu. Znaleziska te wykonane z mosiądzu o średnicy 21 mm, na których widnieje „gorejący granat”. Obydwa znalezione guziki posiadają widoczny, wypukły rant, czyli znak rozpoznawczy warszawskiej, wysokiej klasy manufaktury. W guziki tego typu były wyposażone mundury pułku Grenadierów Gwardii, pułku Strzelców Konnych Gwardii, Korpusu Żandarmerii, Korpusu Kadetów lub Korpusu Pociągów (taborów)[29]. Oprócz tego, znaleziony został mosiężny guzik z wizerunkiem orła Królestwa Polskiego. Na rewersie guzika widoczne są jeszcze ślady pozłacania. Po sposobie wyobrażenia godła można sądzić, że guzik należał do urzędnika administracji rządowej. Jeśli jednak przyjąć jego wojskowe zastosowanie, to tego typu guziki nosili wyżsi oficerowie – od kapitana wzwyż[30]. Z kolei, na rewersie guzika można odczytać nazwę manufaktury, w której guzik został wykonany- MUNHCHEIMER. WARSZAW[31].

Zimą i wiosną 1831 roku sporo działo się w modliborzyckiej gminie i parafii. Mieszkańcy tego terenu znaleźli się w centrum wydarzeń, mających wpływ na historię Lubelszczyzny i Polski. Ale udział w tworzeniu historii i polityki zwykle jest kosztowny, a najwięcej płacą niezamożni, prości ludzie. Tak było i tym razem. Kłopot w tym, że zasoby mieszkańców miasteczka i gminy Modliborzyce już wiosną 1831 roku były na wyczerpaniu. Kolejny problem w tym, że w następnych miesiącach będzie już tylko gorzej. Do tej pory obywatele musieli uiszczać niewspółmiernie wysokie, w porównaniu do ich zasobności, podatki. Od połowy marca, wojacy kontrolujący ten teren, będą zabierać mieszkańcom wszelkie zapasy żywności i wszystko, co przedstawia jakąś wartość. Efektem takiej polityki wobec ludności cywilnej będzie głód, epidemia, upadek gospodarczy. Podsumowując, w historii Modliborzyc luty i wiosna 1831 roku okazały się czasem wyjątkowo feralnym.

Marek Mazur


[1]      AGAD, WCP, sygn. 455, k. 22, 23, 24v, 27, 27v.
[2]      AGAD, WCP, sygn. 455, k. 100v, KRSWiP do Rady Najwyższej Narodowej, 10 I 1831
[3]      M. Meloch, Sprawa włościańska w powstaniu listopadowym, Warszawa 1939, s. 40.
[4]      Tamże, s.36
[5]      J. Ziółek Partyzantka w Powstaniu Listopadowym, [w:] Powstanie Listopadowe 1830- 1831. Dzieje wewnętrzne. Militaria. Europa wobec powstania, red. Władysław Zajewski, Warszawa 1990, s.349-361.
[6]      R. Ziemkiewicz, Złowrogi cień Marszałka, s.32, Lublin- Warszawa 2017.
[7]      J. Skarbek, Straż Bezpieczeństwa województwa lubelskiego podczas powstania listopadowego, Roczniki Humanistyczne T XX, z.2, 1972, s. 164.
[8] Źródła do dziejów wojny polsko -rosyjskiej 1830-1831 r, wyd. B. Pawłowski t. I, Warszawa 1931, s. 15-16, 21-22
[9]      J. Skarbek, Straż Bezpieczeństwa…s.164.
[10]    J. Skarbek Województwo lubelskie w powstaniu listopadowym 1830-1831, T.2, s.184
[11]    T. Mencel, Działalność władz cywilnych województwa lubelskiego w okresie powstania listopadowego [w ] Rocznik Lubelski 1962, T. V, s.125
[12]    J. Skarbek s.184
[13]    Potoczne określenie karabinu rosyjskiej armii„Tuła” nie jest ścisłe bo produkowano go w zarówno w Tule jak też w Iżewsku, Siestroriecku, Złotouściu.
[14]    A. Kaiszyn, Rosyjska broń strzelecka do Wojny Krymskiej [w:] Uzbrojenie. Numer specjalny, Listopad 2013, s.24-26
[15]    Tamże, s.23
[16]    APL, KWL sygn. 558
[17]    APL, KWL sygn. 558. Komisarz obwodu zamojskiego do Ministra Spraw Wewnętrznych i Policji 27 II 1831.
[18]    S. Krzesiński, Koleje życia czyli materiały do historii teatrów prowincjonalnych, Warszawa 1957, s.131
[19]    Tamże s.131
[20]    W. Tokarz Wojna polsko rosyjska s.215. Sotnia kozacka liczyła 100 żołnierzy, ale szwadron liczył już od ponad stu ludzi (podczas walk 1831 roku szwadrony rosyjskie liczyły od 120 do nawet 180 ludzi). Obsługa i wsparcie jednego działa to 30-40 żołnierzy (Paszkowski Józef, Nauka praktyczna kanoniera, Kraków 2008).
[21]    J. Skarbek Województwo lubelskie …., T.2, s.184
[22]    A. Puzyrewski, Wojna polsko- ruska…    s.138- 140
[23]    D. Taźbirek, Janów Ordynacki w czasie powstania listopadowego [w:] Janów ,s.76
[24]    I. Prądzyński, Pamiętnik historyczno- wojskowy o wojnie polsko- rosyjskiej 1831 r, Petersburg 1898, s. 67-68
[25]    Tamże, s. 68
[26]    J. Skarbek s.178
[27]    D. Taźbirek, Janów Ordynacki…, s.77
[28]    Iwan Josipowicz Witt (1781- 1740) Od 1792 w konnym p. lejbgwardii potem rotmistrz w Kawalergradzkim p. 1801 pułkownik. W kampanii napoleońskiej 1805 walczy pod Austerlitz, gdzie został ranny. Uczestniczył w kampanii 1806-07 i 1809. 1810-12 służył w Księstwie Warszawskim i wysyłał rozkazy dla Rosjan o ruchach francuskich wojsk. W kampanii 1812 organizował regularne oddziały kozackie na Ukrainie. W kampanii 1813 dowodził 1 ukraińskim p. kozackim w korpusie Korfa i walczył pod Kaliszem, Lutzen, Bautzen, Lipskiem a 1814 pod Laon, Kraon i bierze udział w zdobyciu Paryża. Po wojnie w 1818 zostaje generałem-lejtnantem i dowódca 3Duł.. Od 1823 dowodził IK. Kawal. rez. Od 1826 w świcie cara. Walczył w wojnie z Turcją 1828-29. 1829 generał kawalerii. Podczas tłumienia powstania w Polsce dowodził IIIK Kawal. rez. Walczył pod Grochowem, dębem Wielkim, Iganiami, operował także na Lubelszczyźnie. Ranny został w czasie szturmu na Warszawę a po jej zdobyciu jej gubernator. 1832 inspektor rezerw. Kawalerii.
[29]    W. Bagiński, Dawne guziki polskie, Kraków 1899,B. Gembarzewski, Królestwo Polskie: 1815- 1830, Warszawa 1903
[30]    Generałowie, adiutanci, sztab główny, sztab kwat. gen., oficerowie na reformie, korpus kadetów i administracja wojenna, mieli guziki białe (srebrne lub posrebrzane) z orłem. Orzeł wyobrażany na guzikach przeznaczonych dla kadry oficerskiej wyobrażany był „z szyją wygiętą w kształcie litery S”.
[31]    Pracownia Samuela Munhcheimera lub Zygmunta Munhcheimera mieściła sie w Warszawie przy ulicy Długiej 585; tuż po powstaniu listopadowym założono fabrykę Fryderyka Biertumpfla przy ulicy Senatorskiej 460 i Biertumpfla Hermana ul. Długa 587. Oprócz tego fabrykę guzików wojskowych i urzędniczych posiadał tez Lange Wilhelm ul. 557; wszystkie te manufaktury istniały pod nazwą Wyrób Guzików Metalowych . Istniała też manufaktura D.J Spielreina ul. Pokorna 2159 wyrabiająca tz. guziki patentowe czyli zastrzeżone (opatentowane) tylko dla urzędników i oficerów konkretnych formacji. Przewodnik Warszawski Informacyjno – Adressowy na rok 1869.