Barbara Fuszara (z domu Mazur) – mężatka, lat 62, wnuk Julek, dwoje dorosłych dzieci (absolwenci Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, studia dzienne, córka Magda – wydział farmacji, syn Kamil – wydział lekarski; obecnie, jest lekarzem w trakcie odbywania stażu podyplomowego). Pani Skarbnik mieszka w Janowie, a pochodzi ze Zdziłowic. Nie wstydzi się wsi ani tego, że rodzice byli rolnikami – jednymi z wielu, których darzy szacunkiem. Jest absolwentką „starego” Ogólniaka (klasa matematyczno – fizyczna) i Uniwersytetu Marii Curie – Skłodowskiej w Lublinie (studia dzienne, wydział ekonomiczny) oraz studiów podyplomowych z zakresu rachunkowości. Posiada certyfikat do usługowego prowadzenia ksiąg rachunkowych, wydany przez Ministra Finansów. Po ukończeniu studiów w 1987 roku, w maju tegoż roku rozpoczęła pracę w Fabryce Maszyn, gdzie pracowała do ‘89 roku. W latach 1990-‘98 pracowała w urzędzie pracy. Pod koniec ’98 roku – 22 grudnia, została powołana przez Radę Powiatu Janowskiego pierwszej kadencji na stanowisko Skarbnika Powiatu, które piastuje do dnia dzisiejszego.
Żeby mnie tylko nie wybrali…
I tu się zaczyna jej historia… Jest rok 1998… W wyniku reformy administracyjnej, powstaje Powiat Janowski. Kształtuje się nowa władza… Jest pierwsza Rada Powiatu. Starostą Janowskim zostaje Tadeusz Flis… – I sesja, na której Starosta Flis przedstawia mnie jako kandydata na stanowisko skarbnika, mówiąc, że jestem doświadczona. – Ja?! – pytam się w duchu zaskoczona – śmieje się w głos pani Barbara. – A gdy przyszedł czas głosowania, siedziałam jak na szpilkach i mówiłam do siebie: „Żeby mnie nie wybrali, żeby mnie tylko nie wybrali, a… wybrali… – wspomina ze śmiechem i rozrzewnieniem.
Po podjęciu uchwały przez radnych powiatowych, a było ich 25 (teraz jest 17), wszyscy gratulowali jej odwagi. Z początkiem roku 1999 rozpoczyna pracę w janowskim Starostwie na stanowisku Skarbnika Powiatu. Tworzą się zręby organizacyjne Powiatu Janowskiego. Pod „skrzydła” powiatu przechodzą szkoły średnie, dom pomocy społecznej, zarząd dróg powiatowych i szpital. Powstają pierwsze wydziały, część pracowników z Urzędu Rejonowego przechodzi do pracy w Starostwie. Przyjmowani są nowi. Nie ma gotowych wzorców, szkoleń, komputerów, Internetu… i nie ma chętnych na Skarbnika. Są maszyny do pisania, papierowe dzienniki ustaw, papierowa korespondencja, księgowanie na papierze i… praca od podstaw.
Została Skarbnikiem Powiatu. Miała 36 lat
Kiedy zaproponowano jej stanowisko Skarbnika, była zaskoczona i mocno wystraszona. – Ja? A czy ja się nadaję? Dzieci małe… Do namysłu dostała dwa tygodnie. – „Pomyślałam, spróbuję”, jak nie wyjdzie – to zrezygnuję, i tyle…”.
Spróbowała… Jest spotkanie robocze przed sesją Rady Powiatu. Stoi na korytarzu, czeka… Radni wchodzą, wychodzą, rozmawiają raz ciszej, raz głośniej… Korytarzem idzie Poseł Tadeusz Pawlus. – Siedzę wystraszona w siwej marynarce, czekam. Wreszcie mnie wzywają, się uśmiechają i pytają… – Wie pani, co to jest to i tamto i owamto – pyta Starosta Flis. Nogi się pode mną ugięły, bo co to jest tamto i owamto wiem, ale tego i tego nie wiem. Mówię, co wiem… No i tak zostałam Skarbnikiem… Miałam 36 lat… – wspomina ze śmiechem.
Najbardziej załamana była po grudniowym spotkaniu skarbników z urzędnikami ministerstwa. To i to trzeba wdrożyć, to i to trzeba zrobić… Ale jak? A może to jest źle? A co, jeśli jest źle? Zaczęła czytać ustawę o finansach publicznych… Zamiast od początku, zaczęła od końca – od kar i dyscypliny finansowej… A tak się naczytała, że przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle nie spała, tak się przejmowała. Codziennie do domu z papierami wracała i do kościoła wstępowała… I sama siebie pytała, po co się zgadzała. Piętnastego stycznia ’99 roku podjęła męską decyzję. – Przychodzę na sekretariat, ręce mi się trzęsą, w drzwiach stoi Tadeusz Krzosek – Sekretarz Powiatu. „Co tam, pani Skarbnik?” – pyta lekko, z życzliwością. – Składam rezygnację! – informuję. – „Ale co tak, dlaczego?!” – pyta zaskoczony. Jest i Starosta Flis. – Panie Starosto, składam rezygnację z pełnionej funkcji – wyjąkałam. – Ha, ha, a kto tę rezygnację przyjmie? Ja na pewno nie! – zbył mnie śmiechem, mówiąc, że nie jestem w tym wszystkim sama, co mi dodało skrzydeł. Cóż było robić? Na pięcie się obróciłam i do pokoju wróciłam, i tak siedzę w nim już 26 lat – opowiada, raz się śmiejąc, raz łzy roniąc.
Poszła na głęboką wodę
– Było ciężko, ale się nie poddałam, uczyłam się, pracowałam i przetrwałam dzięki temu, że to rozumiałam, lubiłam i lubię… Mówi się, że w księgowości trzeba tak pracować, jakby kontrola była każdego dnia. I to jest prawda. Praca nauczyła mnie pokory, co polecam zwłaszcza młodym pracownikom. Czasami trzeba przeprosić, poprosić lub wręcz wyprosić… Nieraz posprzeczałam się z Wiesią Król od inwestycji, z dziewczynami z wydziału, z Leszkiem Wronką od oświaty czy panem Radzikiem z komunikacji. Sprzeczaliśmy się, ale się lubiliśmy i szanowali…
Jest rok 1999. Nie ma gotowców, wszystko trzeba robić samemu od podstaw. Wtedy też, zaczęto mówić o przejęciu akt rodzin zastępczych. – To my mamy mieć dzieci? – Bożenę Skowrońską – szefową PCPR-u zapytałam, a ona … też nic o tym nie wiedziała – opowiada, pękając ze śmiechu.
– A najlepiej było, jak Wojtek Łukasik pojechał samochodem z przelewami dla szkół na wynagrodzenia dla nauczycieli. Pojechał do banku w Stalowej Woli, bo tak wtedy było. Pojechał, ale nie dojechał, bo były na drogach blokady chłopskie Leppera, przez co nauczyciele wypłat w terminie nie otrzymali, a co się na nas napomstowali – opowiada, wycierając oczy ze śmiechu.
– Kiedyś, na naradzie u Starosty liczę koszty w DPS-ie. Starosta Gzik zaczyna mówić o komórkach… Z wyjaśnieniem, spieszy siostra Nadzieja – ówczesna szefowa DPS-u. – My mamy 16 – melduje z dumą. – Ile?! – pytam, marszcząc brwi. – Szesnaście – powtarza, zbita nieco z pantałyku. – Szesnaście telefonów? – pytam, a ciśnienie mi rośnie. – Nie, komórek organizacyjnych… Śmiechom nie ma końca…
Ja pani ufam
Pani Skarbnik towarzyszyła i towarzyszy radnym powiatowym siedmiu kadencji i członkom Zarządu Powiatu w dziewięciu składach. Współpracowała ze wszystkim starostami, a trochę ich było… – Każdy miał inny charakter i z każdym wiążą się inne historie. Najpierw był Starosta Flis i tworzenie powiatu od podstaw. To było wyzwanie. Pod koniec 2000 roku przyszedł do pracy Starosta Ryszard Karwatowski, spojrzał na mnie i… zadrżałam. Patrzył, sprawdzał i obserwował, a w grudniu, jak poszłam do niego ze sprawozdaniem do podpisu, to powiedział: „Ja pani ufam”. To było dla mnie największe wyróżnienie. Dobrze wspominam też Starostę Gzika, który stwierdził, że gdyby nie pracownicy, to on sam by nic nie znaczył. Prawdę mówił… Z każdym starostą mi się dobrze współpracowało. Każdemu mówiłam, że ja nie jestem od przytakiwania, a najbardziej to Staroście Jerzemu Bieleckiemu. W owych czasach, trudno było o pieniądze i nieraz się o to posprzeczaliśmy, ale on nie był pamiętliwy. A kiedyś wezwał mnie Starosta Zenon Sydor – jak zwykle spokojny i uśmiechnięty, i mówi do Wicestarosty Góry: „Piotrek chodź, pani Skarbnik poopowiada nam, co było na szkoleniu”. I opowiadam. A że Wicestarosta przyszedł do nas z Nadleśnictwa, jeździł na szkolenia to i wiedzę miał. Ja mówię tak, a on tak, ja tak a on tak… Coraz głośniej dyskutowaliśmy, ale się dogadaliśmy (śmiech). A i ze Starostą Grzegorzem Pyrzyną dobrze się nam pracowało. Przegadaliśmy niejedną godzinę na temat szkół i szpitala, podejmowaliśmy trudne decyzje. Z obecnym Starostą – Arturem Pizoniem też nie jest źle. Z jego kadencją wiąże się ogrom inwestycji. Poza tym, on jest mocno za pracownikami. Pani Skarbnik, dobrze będzie – co i rusz mi powtarza. Mam nadzieję…
Alina Boś, Kacper Pastucha; foto: Alina Boś