Bartłomiej Kosiarski został nowym Nadleśniczym Lasów Janowskich. Lubi swoją załogę, która liczy 86 osób. Jest żonaty, ma dwoje dorosłych dzieci. W janowskim Nadleśnictwie pracuje od 2009 roku, wcześniej – od 1997 roku, pracował w Nadleśnictwie w Biłgoraju. Jest absolwentem Akademii Rolniczej w Krakowie (wydział leśny) i studiów podyplomowych z zakresu ochrony i gospodarki łowieckiej w Krakowie. Mieszka w Biłgoraju, dojeżdża do pracy do Janowa. Jako zastępca Nadleśniczego pracował prawie 14 lat, a na stanowisko Nadleśniczego został powołany 30. kwietnia. Jego poprzednik – Waldemar Kuśmierczyk został nadleśniczym w Gościeradowie. Kosiarski ma dwóch zastępców – Rafała Szkutnika i Grzegorza Mazura. Pochodzi z Leżajska, a z Janowem połączył go… Kruczek. – Są legendy, że św. Antoni szedł z Leżajska do Radecznicy i przystanął na Kruczku koło Janowa. Wypił łyk wina i poszedł dalej. Ja święty nie jestem, ale też szedłem z Leżajska do Radecznicy („za żoną”), przystanąłem na Kruczku, ale wina nie piłem i nie poszedłem dalej. Zostałem w Janowie – mówi ze śmiechem.
O walczących przodkach Kosiarskiego można poczytać w wielu historycznych książkach. Uwagę przykuwają niezwykłe historie i zdjęcia, na których widać ogromne podobieństwo starszych panów do „naszego” Nadleśniczego. Czy to widzi? – Coraz bardziej, niestety – przekomarza się, wtrącając, że „stuknęło” mu 52 lata.
Mój dziadzio wspomagał partyzantów
Kosiarski zna historię swojej rodziny, z której jest bardzo dumny. Łączą ich więzy krwi, zasady i godność. Widać, że wychowany był w poszanowaniu ojca i matki, babci i dziadka, o którym mówi „mój dziadzio”. – Mój dziadzio był ranny w I wojnie światowej we Włoszech nad rzeką Piawą. Tam amputowali mu nogę. Wrócił do Polski i został sołtysem w Brzyskiej Woli koło Leżajska, skąd wywodzi się nasz ród. Mimo, że był inwalidą, to w czasie drugiej wojny światowej zaangażował się w działalność partyzancką. Nie walczył, ale wspomagał partyzantów. W jego domu często stacjonował oddział Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka”, który któregoś roku przyjechał z paroma innymi partyzantami do dziadzia Józefa na imieniny. Za drogą, naprzeciwko domu siedział człowiek, który ograbiał ludzi, podając się za partyzanta z jego oddziału. Wołyniak chciał się z nim „rozprawić”, ale mój wujek Stefan go powstrzymał. – To taki prezent chcesz sprawić mojemu ojcu na imieniny?! No i odpuścił. A jak przyszła Armia Czerwona – z racji tego, że dziadzio był sołtysem, Rosjanie zarzucili mu współpracę z Niemcami. Chcieli go rozstrzelać, ale – gdy zobaczyli dziewięcioro dzieci, które się do niego tuliły i płakały, odpuścili… Tatuś miał wtedy trzy lata…
Gdzie była wtedy żona, matka dzieci? – Babcia zmarła w ‘41 roku na zawał serca po tym, gdy ktoś im przysłał do domu zakrwawioną koszulę najstarszego syna – Ludwika, którego Niemcy więzili w Biłgoraju. Dziadzio został sam z dziećmi (mój tatuś był najmłodszy, od Ludwika młodszy o 20 lat), a Ludwik… przeżył. Przeżył, ale przeszedł drogę krzyżową od Majdanku poprzez Oświęcim po Gusen. Jakby tego było mało, za działalność w Armii Krajowej został skazany przez komunistów na 7 lat więzienia we Wronkach. Przeżył… Wrócił do domu i wspierał dziadzia… Był głową rodziny, opiekował się młodszym rodzeństwem. Bity i męczony przez Niemców i Rosjan, nie mógł mieć dzieci. Za pracą, wyjechał do Bielska Białej. Żył 85 lat.
Bliscy Kosiarskiego przyjaźnili się z Ojcem św. i prof. Półtawską
Kolejnym – po Ludwiku – starszym wujkiem Kosiarskiego był Stefan, który siedział za władzy komunistycznej w więzieniu w Krakowie a kolejnego brata – Mariana komuniści zaciągnęli do karnej kompanii w kopalni za to, że w czasie wojny – jako młody chłopak, meldunki roznosił, a przed wojną należał do harcerstwa w Leżajsku, którego organizatorem był wuj Ludwik…
Okazuje się, że dwaj bliscy Kosiarskiego – wuj Stefan i dziadek Józef, przyjaźnili się z prof. Wandą Półtawską i Papieżem Janem Pawłem II. – Po wojnie, wuj Stefan zamieszkał w Rymanowie, a „obok” w Pastwiskach, w środku lasu domek miała profesor Półtawska, przyjaciółka papieża, gdzie Ojciec Święty – będąc biskupem, przyjeżdżał odpoczywać. I gdy ktoś chciał się z biskupem Wojtyłą skontaktować, to zawsze przez dziadzia lub wuja Stefana. I stąd te prywatne audiencje mojej rodziny u Ojca św., który co roku otrzymywał od dziadzia miód z pasieki z Brzyskiej Woli. Z tego okresu, zachowała się korespondencja z Ojcem Św., który najpierw pisał do dziadzia, a po jego śmierci – do wuja.
Kosiarski kocha to co robi
Jako Nadleśniczy – uczestniczy w różnego rodzaju uroczystościach i choć czasami pozostaje w cieniu, to w tym cieniu nie jest… Bije od niego spokój, duma i godność… Chwila rozmowy wystarczy, by się zorientować, że „gość” ma zasady, silną wolę i wpojone poczucie sprawiedliwości i odpowiedzialności… I jeszcze ogromne poczucie humoru… Wysublimowane, sytuacyjne…
Kosiarski lubi las, przyrodę i zwierzęta, choć królem zwierząt nie jest. – Ostatnio, byłem na szkoleniu i się dowiedziałem, że jestem władczy i nieugięty, bo jestem spod znaku Lwa. Ja?! Wspomniałem o tym żonie. Ta się roześmiała: „Wystarczyło mnie spytać – ja bym wiedziała” – powiedziała… – wspomina z humorem Nadleśniczy.
O leśnych ciekawostkach Nadleśniczy opowie nam innym razem…
Alina Boś, Kacper Pastucha; foto: Alina Boś