Święta Bożego Narodzenia to czas miłości i nadziei przy wigilijnym stole, przy którym w czasie wojny zostawiano nie jedno puste miejsce a kilka… Przy którym, łamano się opłatkiem, życząc sobie, by wojna się skończyła, by Polska była wolna… Smutne były Wigilie w domach rodzinnych, smutne na wojnie, na froncie, w obozie koncentracyjnym…, m.in. w Dachau, o czym pisze w książce „Widziałem piekło” ks. Czesław Dmochowski – więzień obozu koncentracyjnego w niemieckim Dachau…
Wigilia 1940 roku
Wigilia, tak miła za czasów wolności, przez wszystkich z radością oczekiwana! Dla nas dzień wigilijny to posępny dzień Zaduszek. Cały dzień siedzimy w skupieniu, zajęci czyszczeniem swoich menażek. Na wieczerzę wigilijną dano nam kartofle z twarogiem i czarną niesłodzoną kawę. Cisza grobowa, nikt się nie odzywa. Myślą wybiegamy do swoich najbliższych w kraju. Oni też są z nami duchem. Widzimy puste miejsce przy stole. Dzieląc się opłatkiem, myślą o nas, czekają na nas. A my? Trudno opisać nastrój duszy w ten wieczór wigilijny. Kraje się serce, płacze dusza, po policzkach płyną łzy tęsknoty i bólu. Serce nie wytrzymuje naporu żalu. Ksiądz Alojzy Sławski cichym drżącym głosem składa wszystkim życzenia przetrwania i wiele łask od Jezusa Narodzonego. Na bloku słychać jeden szloch i rzewne westchnienia. Wieczorem, ciche modlitwy ślemy do Narodzonego Zbawiciela. Ile jeszcze takich świąt przeżywać będziemy?
Boże Narodzenie w śniegu
W Wigilię Bożego Narodzenia 1940 roku cały obóz grubą warstwą pokrył się śniegiem. Plac apelowy, ulice blokowe były pełne śniegu. Śnieg sięga nam po kolana. Będzie nowe komando do sprzątania śniegu. Po apelu rannym, wszystkie bloki księżowskie „Austreten!” – „Wystąpić!” Blok 30, 28, 26 wyrusza na plac apelowy. Mamy drewniaki, pełne śniegu, trudno posuwać się po ulicy, śnieg przylepia się do butów, suniemy jak na szczudłach. Mamy uprzątnąć cały obóz ze śniegu. Zgraja esesmanów, kapów, blokowych otoczyła nas dookoła. Było nas ponad 3 tys. księży.
Podzielono nas na dwie grupy. Pierwsza grupa dostała łopaty, szufle na kijach z desek i zgarnia śnieg na kupy, druga grupa wynosi śnieg do rzeki za druty kolczaste. Dano do rąk taczki, blaty stołowe. Jedni w czapkach, a reszta w marynarkach, założonych na ręce tyłem na przód. W szybkim tempie, wśród krzyków „Los, los schneler” – Ruszać się, prędzej!” – popędzają nas do pracy. Utworzył się długi sznur wynoszących śnieg. Jest Boże Narodzenie. Musimy pracować, zamiast się modlić. Wymyślili nam szatańską modlitwę: „Ich bin faul!” – „Jestem leniwy!” Niesiemy śnieg. Esesmani, blokowi i kapowie słuchają. Co mieliśmy robić? Musieliśmy krzyczeć, aby nie podpaść.
Idziemy do rzeki za druty i tam spławiamy śnieg
Dostałem do ręki taczkę, dwóch innych kładzie do taczki śnieg i czym prędzej trzeba uciekać, aby nie podpaść, bo inni czekają. Znowu długi wąż sunących się wokół obozu. Idziemy do rzeki za druty i tam spławiamy śnieg. Z czapek, marynarek łatwo wysypać go do wody, gorzej zrzucić go z blatów stołowych i z taczek. Trzeba zręczności i siły, aby nad brzegiem rzeczki taczkę odwrócić do góry dnem, by śnieg wysypał się do wody. Tempo wzrasta, tu nie ma czasu, bo walą się pałki na plecy. Wielu z rąk wymyka się taczka i wpada do wody. Cieszą się esesmani i blokowi. Jak wyłowić taczkę z rzeki? Albo samemu rzucać się w nurt rzeki i łapać, albo dostać lanie i szukać grabi, łopaty czy kija, by wyciągnąć ją z wody. Ci z taczkami przeżyli prawdziwe utrapienie.
Jest nam naprawdę ciepło, choć na dworze mróz. Poganiają nas ze wszystkich stron, słychać tylko mruczenie „Ich bin faul” (jestem próżniak). Słychać głosy złorzeczenia na esesmanów. Robota wre, ale sił brakuje. Czekamy pory obiadowej, może nas zwolnią. Godzina 12. Słychać gromki głos „Wszystko w porządku złożyć na swoich miejscach”. Może pójdziemy na blok odpocząć? Nie. Musimy dla całego obozu poroznosić kotły z zupą. Maszerujemy pod kuchnię, aby zabrać kotły. Gdzie komu wypadnie? Gdyby jeszcze na pierwsze bloki – to jeszcze wielkie szczęście. Najgorzej dźwigać na ostatnie – 27, 28, 29 i 30. To ponad kilometr drogi. Kotły ciężkie, sił brakuje. I tę ofiarę ponosimy dla całego obozu.
Obiad świąteczny lepszy niż codziennego dnia. Tym razem, jest makaron włoski na wodzie. Pierwsi biorący dostają prawie samą wodę, blokowy nie wie, jak obdzielić swoich podopiecznych i którym dać lepszą porcję.
Już nie przylepia się śnieg do drewniaków
Po obiedzie, „Wszystkie klechy do pracy”. Kto sprytniejszy, chwyta łopaty do nakładania śniegu albo szufle do zgarniania. Śniegu całe masy, znowu sunie się długi wąż, aby topić śnieg w rzece. Nie słychać mruczenia. Znienacka, pojawiają się esesmani i jak wściekli walą nas i kopią. „Modlić się, wy przeklęte polskie bandyty”. Chcąc nie chcąc, musimy to mruczyć. Tempo spada, bo nie sposób tyle śniegu uprzątnąć. Niemcy wpadają w szał. Ulice blokowe uprzątnięte, reprezentacyjna „Aleja Wolności” wolna od śniegu, ale na placu apelowym – całe sterty. Całe popołudnie pracujemy. Już apel wieczorny. Słyszymy gromki krzyk „Wyczyścić narzędzia, ułożyć w porządku we wskazanych miejscach”. Jesteśmy zmęczeni, rozgrzani, a na dworze zimno. Piątkami maszerujemy na plac. Już nie przylepia się śnieg do drewniaków. Ulica i plac apelowy czyste, tylko w zakamarkach leżą jeszcze sterty śniegu.
Na drugi dzień – po porannym apelu, „An die Arbeit!”- „Znowu do pracy”. Zbieramy pozostały śnieg, aby go utopić w nurtach rzeki Amper. Księża oczyścili cały obóz ze śniegu. Uradowali się esesmani, dokonując takiego dzieła. Wielu słabszych i starszych odczuło skutki pracy, nabawili się zapalenia płuc i poszli do szpitala. Święta Bożego Narodzenia upłynęły w udręce i pracy ku radości Niemców.
Paczki od rodaków
Głód, ciężka praca… Wielu umiera, reszta to suche szkielety, które zaledwie nogi wloką za sobą. Spadamy z sił i wagi. Dobrze zbudowany człowiek waży 40 kg, ja ważę 38 kg. Jeszcze parę miesięcy, a wszyscy skończymy życie.
Na jesieni 1942 roku krążą po obozie parole (plotki), że będziemy otrzymywać paczki z domu. Optymiści widzą paczki, pesymiści widzą czarny koniec. Źródłem nieuzasadnionego optymizmu jest dla nas ksiądz Franciszek Cegiełka – rektor Polonii Francuskiej. Podnosi na duchu, pociesza, codziennie wieczorem opowiada pomyślne wiadomości.
Któregoś dnia, pada komunikat „Na zarządzenie władz obozowych pozwala się otrzymywać paczki z żywnością, papierosami i bielizną. Paczki żywnościowe i tytoniowe mają być razem pakowane, bielizna – w osobnej paczce. Na stronie zewnętrznej wysyłanej paczki należy podać zawartość paczki – bielizna albo żywność. Wysyłanie paczek szybkich lub ekspresowych przez kolej Rzeszy jest niedozwolone. Powyższe przesyłki nie będą doręczane”.
Radość zapanowała wśród więźniów. W świat lecą listy z prośbą o paczki. Pełni nadziei, wyglądamy dnia ukazania się pierwszej paczki. Nareszcie jest! Człowiek staje oszołomiony. Od kogo ta paczka i co w niej jest?
Wieczorem po apelu przychodzi esesman na blok. Czekamy niecierpliwie. Nożem przecina sznurki, wyjmuje zawartość, sprawdza czy wszystko w porządku i rzuca ze złością więźniowi w twarz. Gdy kiełbasa, przeważnie z wierzchu pokryta pleśnią, ciska ją do pieca lub kosza. Jak bardzo nam żal tej kiełbasy!
Widzimy polski chleb, tak bardzo oczekiwany
Rozwijamy paczki. Widzimy polski chleb, tak bardzo oczekiwany. Kto zdoła opisać podniecenie i nastrój tego, który otrzymał pierwszą paczkę? Oczom naszym ukazuje się rodzina, najbliżsi i zdaje się, że w ich gronie i my siedzimy, gawędzimy, zajadamy się. Ta pierwsza paczka zbliżyła nas do swoich, mimo tysięcy kilometrów. Oto dom rodzinny, parafianie i znajomi, a oni przecież tak daleko!
Do księży przychodzą kolejne paczki. Niemcy patrzą krzywym okiem, bo u nich system kartkowy. Trzeba udobruchać esesmana. Jeden da kiełbasę, drugi słoninę, trzeci – papierosy. Tworzy się paczka. Ładnie zapakowana, wędruje do rąk esesmana. Niemiec jest zadowolony, uległy, a paczki nie są rewidowane. Nasz blok odwiedza kilku esesmanów. Już nie drży serce, nie słychać wrzasków „Achtung”. Niemcy nie zwracają uwagi na surowe przepisy regulaminu obozowego. Dobrze się czują na naszym bloku, nieraz przesiadują godzinami. Przestają być groźni. Od nich dowiadujemy się niektórych wiadomości…
Opracowała Alina Boś