Niedziela, 17 grudnia 2023… Janowska Wigilia na rynku miasta… Kolejna, podczas której dzielono się opłatkiem, składano życzenia, kolędowano… Były władze gminne i powiatowe, kapłani, mieszkańcy Janowa i okolic oraz Posłowie na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej – Marta Wcisło i Michał Moskal. Byli harcerze, schola dziecięca, Taka Sobie Orchestra, seniorzy, Olek Orkiestra i cieszący dzieci św. Mikołaj.
Humory dopisywały, szczególnie urzędnikom i samorządowcom, śpiewającym pastorałkę „Pastuszkowie, bracia mili”. Takiego wykonania nie powstydziliby się nawet górale.
– Pastuszkowie, bracia mili, gdzieście po ten czas chodzili? – dopytywały jednym głosem panie – Anna Śmit, Joanna Biała, Bożena Czajkowska, Iwona Wojtan i – niezwykle uroczo – Jolanta Zezulińska…
– Poszliśmy hen ku dolinie, tam gdzie rwący potok płynie. Paść owieczki – odpowiadali jeden przez drugiego – z przytupem, Artur Pizoń, Krzysztof Kołtyś, Antoni Kulpa i Czesław Krzysztoń.
– Anioł do was woła z nieba, do Betlejem iść wam trzeba – ponaglał z mocą prawy róg sceny – Grażyna Kuśmierczyk, Marzena Szostek, Krystyna Ćwiek, Małgorzata Jasińska i Magdalena Kolasa.
– Ledwośmy pozasypiali, jak tu łuna w oczy pali. Co się dzieje? – pytali, kołysząc się w rytm muzyki, „pastuszkowie” – Andrzej Tomczyk, Waldemar Futa, Tomasz Krzysztoń i Michał Moskal.
– Wśród stajenki Bóg się rodzi, co świat z grzechów oswobodzi – spiesznie informowała niewiasta za niewiastą – Dorota Bielecka, Urszula Jargiło, Marzena Rążewska i Izabela Zięba…
– Więc zaprowadź nas do niego, zagramy mu krzesanego. Na osłodę… – dopowiadali zgodnym chórem Grzegorz Flis, Stanisław Mucha i Sławomir Dworak.
– A co żeście mu przynieśli, kiedyście do szopy weszli? – dociekały białogłowy.
– Dwa króliczki i wróbelka, co rozkosznie będzie ćwierkał mu nad żłobkiem – zdawali relacje waszmościowie.
– Pójdźmy wszyscy w Imię Pańskie, otworzą nam wrota rajskie. Przez Narodzenie Jezusa będzie wielbić nasza dusza. Królowała… – zakończyli, choć można byłoby ich słuchać i słuchać…
Wspólny śpiew sprawił wykonawcom wiele radości… Nam też…
Dodajmy, że pierwsza Janowska Wigilia odbyła się w 2013 roku.
Pod koniec spotkania, o Wigilii, będącej zapowiedzią i przypomnieniem Wigilii rodzinnych, również tych dawnych, bardzo nam bliskich, mówił – cytując Reymonta, Starosta Janowski – Artur Pizoń.
Posłuchajmy…
Idą święta…
Dzieci – małe i większe, czekają na prezenty… Starsi… wracają do wspomnień, do dzieciństwa, do Wigilii, kiedy żył tatuś i mama, dziadek i babcia, siostra, brat, syn, córka, pradziadek czy prababcia… Wracają ze wzruszeniem i radością, opowiadając jacy byli i jak wtedy wyglądały święta…
– Od samego świtania wrzał gorączkowy ruch, mróz krzepko trzymał, siwiał staw, mroczały gąszcze, połyskiwały zamarzłe strumienie. Radosny nastrój świąt drgał w powietrzu, przenikał ludzi… Radość buchała z serc, nawet śnieg pod nogami jakby radośniej skrzypiał… W ludziskach budziła się dusza, podnosiła i szła radosna na spotkanie Narodzin Pańskich… – pisał w „Chłopach” Władysław Reymont.
Przed świętami, chodzono do spowiedzi i na roraty, przestrzegano postu, roznoszono opłatki, wchodząc do izby z „Pochwalonym”… Bito świniaka, a odrobiną wędliny obdarowywano rodzinę i sąsiadów… Wymiatano kominy, myto izby, posypywano świeżym igliwiem, przystrajano wycinankami… Boć to Gody idą, Pańskiego Dzieciątka Święto – radosny dzień cudu i zmiłowania Jezusowego nad światem…
Wszędzie był rwetes, a uwijano się żwawo w każdej chałupie
Wszędzie był rwetes, krętanina i przygotowania…, a uwijano się żwawo w każdej chałupie… Dymy biły modrymi prostymi słupami, gdy mama szykowała pirogi – reczczane i drożdżowe z kruszonką na wierzchu, gdy mięsiła chleb w dzieży… A uwijała się żywo, bo ciasto już kipiało i trza było wyrabiać bochenki, smarując jajkiem, by zbytnio w ogniu nie popękały. Na chlebie kreśliła ręką znak krzyża…
– Zawierajcie drzwi prędko, bo ciasto się oziębi – napominała babcia, wiercąc mak do klusek. Prababcia pilnowała ognia, dokładała polan, wspominając, jak to drzewiej bywało… Gdy drwa się w piecu dopalały, rozgarniała węgle, piec przymykała, węgle usuwała i czekała… Do pieca wędrowała kapusta, chleb i pirogi… Drzwiczki szczelnie zamykała, a po przeszło godzinie chleb i pirogi wyjmowała. Potem, piekła placki z makiem i serem, a na końcu – ciasteczka „amoniaczki”. Kapusta piekła się do rana… W domu pachniało świętami, zapach niósł się daleko, a w oczach był spokój, radość i poszanowanie… Miłość…
Dziadek oprawiał ryby, sprawiał zająca, z którego babcia robiła pasztet. Tatuś odśnieżał ścieżki w obejściu, a tego śniegu było nieraz po pas albo i więcej… A potem szedł do lasu w swój działek po choinkę… Dzieci wyglądały ojca i wyglądały, a wracał zawsze z piękną jodełką… Czasem się złościł na tych, co to porzucali jedno po drugim ścięte drzewka, aż znaleźli właściwe… W domu, dzieci się mocno dziwowały, że obsadzone w drewnianych krzyżakach drzewko, ustrojone malutkimi bombkami, długimi cukierkami, tak zwanymi „sopelkami”, i łańcuchami z bibuły jest takie piękne… Choinka była piękna, ale jeszcze piękniejsze chwile, spędzone z ojcem, który razem z dziećmi stroił drzewko – najmniejsze, brał ze śmiechem na ręce, przytulał, podnosił wysoko, by zawiesiło szpic lub gwiazdę.
Wszędy szykowano się do wigilijnej wieczerzy
A kiedy pustoszały drogi i głuchła okolica, zimowy wieczór brał ziemię w moc swoją… Mróz się podnosił i ściskał, malując na szybach rózgi i kwiaty dziwne… Wszędy szykowano się do wigilijnej wieczerzy… Stawiano w kącie snop zboża, okrywano stoły płótnem białem, podścielano sianem i… wyglądano oknami pierwszej gwiazdy…
Dziadek stał na zwiadach a nieraz i dobrze przemarzł, nim pierwszą gwiazdę zobaczył. – Jest. Czas wieczerzać – mówił. Rodzina obsiadała stół, każdy miał swoje miejsce, mama przysiadała z brzegu, bo trzeba było o jadle i przykładaniu pamiętać.
Uroczysta cichość zalegała izbę, wszyscy się przeżegnali, pomodlili, posłuchali o Narodzeniu Jezusa Chrystusa, zaśpiewali kolędę, dziadek podzielił opłatek, pojedli go ze czcią, kieby to był Chleb Pański, złożyli sobie życzenia… A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym chlebie, to pojadali wolno i godnie. Najpierw – z kartoflami całemi, jedli kapustę z grochem i grzybami, omaszczoną olejem lnianym, potem – sos grzybowy z kaszą reczczaną, rybę smażoną w oleju konopnym, kluski z makiem… Do picia był kompot z suszu.
Wieczerzali długo… Cicho się w izbie stało, ciepło, serdecznie, nabożnie i tak jakoś uroczyście, jakoby między ludźmi leżało to święte Dzieciątko Jezus. Ogień trzaskał na kominie i rozświetlał izbę, kiedy dziadek brał opłatek, by się z bydlęciem podzielić…
A potem szli na pasterkę
Noc była mroźna, roziskrzona gwiazdami. Naród wychodził z chałup, gasły okna, słychać było skrzyp śniegu pod stopami i Słowo Boże, którym się pozdrawiali… Tłumami walili, że ino tupot nóg rozlegał się w suchym powietrzu. Kto żyw, do kościoła ciągnął… Z daleka widniały rozgorzałe okna kościelne i główne drzwi na oścież wywarte, a światłem buchające, naród zaś płynął przez nie i płynął jak woda. Z wolna, zapełniało się wnętrze, przystrojone w jodły i świerki. Chłopy ogromne szły hurmą całą, ramię w ramię, ostro i ciężko…, czerwieniły się chusty…, wiedli się całymi familiami… Szli – jak ten bór sosnowy, wyrośnięci, śmigli i mocni, a niektórzy postrojeni aż oczy raziło… A był też i taki, co z osobna szedł – z paradą, a puszył się, a wynosił, a po ławkach przed wielkim ołtarzem zasiadał i pierwszeństwo brał przed innymi, dufny w bogactwo swoje…
– Kościół był zapchany do cna. Ksiądz wyszedł, organy huknęły, naród się zakołysał i na kolana padł przed Majestatem Pańskim – w skrusze pobożnej bił się w piersi i modlił żarliwie… A kiedy ksiądz zaśpiewał „W żłobie leży, któż pobierzy…”, naród się zakołysał, powstał z klęczek i pełnymi piersiami a z mocą ryknął jednym głosem – „…kolędować małemu”. I tak się zwarli duszami, wiarą i głosami, że jakoby jeden głos śpiewał… – pisał Władysław Reymont…
Alina Boś; foto: Anna Sosnówka