Ryzykanci… Co ich tam pcha? Do kraju, ogarniętego wojną? Może tęsknota za historycznym Lwowem, nadgryzionym zębem czasu, niegdyś polskim, do którego wyjeżdżają od ponad 25 lat… A może spotkania z ukraińskimi sąsiadami, których życie płynie w cieniu wojny… I choć działania zbrojne toczą się głównie w południowo – wschodniej części kraju, to bomby spadają również w miastach, nieogarniętych bezpośrednio wojną…
– Szóstego lipca, w wyniku rosyjskiego ataku na Lwów, zginęła Anastazja Seniw i jej mama, działające na rzecz mniejszości polskiej we Lwowie – mówi Józef Wieleba, który w tym czasie – wespół z Grzegorzem Dudzicem i Włodzimierzem Orłem, przebywał kilka dni we Lwowie. Pojechali na własną rękę i na własne ryzyko. Chcieli uczcić pamięć Aleksandra Fredy – największego polskiego komediopisarza w 230. rocznicę jego urodzin. I uczcili. Złożyli kwiaty w krypcie grobowej Fredrów w Rudkach w obwodzie lwowskim, gdzie został pochowany romantyczny poeta w 1876 roku. Odwiedzili też pałac Fredrów – Szeptyckich w pobliskiej Beńkowej Wiszni.
Jaki jest dzisiaj Lwów? Wojny w mieście, liczącym przed rosyjską agresją ponad 700 tys. mieszkańców, „gołym okiem” nie widać. – Niby żyje się normalnie, ale żołnierze i dźwięk syren alarmowych przypomina o niebezpieczeństwie. Ludzie chronią się w schronach, chronią zabytki (ponad połowa ukraińskich zabytków znajduje się we Lwowie) i czekają na zakończenie wojny – podsumowuje Wieleba.
Alina Boś; foto: archiwum prywatne Wieleby