Przy okazji pracy nad niedawnym artykułem „Dzień z życia Barki” i kolejnym – „Jak to drzewiej bywało… opowiada Pan Dolecki”, okazało się, że nasz janowski DPS to prawdziwa skarbnica wiedzy. Są tam mieszkańcy, którzy osiągnęli piękny wiek i pamiętają czasy słusznie (albo i niesłusznie) minione. Każda z tych osób jest jak żywy pomnik historii z oczyma utkwionymi w niknącą dal. Coraz mniej takich ludzi i dlatego tak ważne jest, aby zdążyć z nimi porozmawiać i utrwalić ich wspomnienia dla potomnych.
Pana Doleckiego już poznaliście; dziś przedstawiam Wam Panią Zenonę Lilian. Pani Zenia urodziła się w Kraśniku w 1930 r.; dokładnej daty nie pamięta i wybaczmy jej to z racji wieku. Zresztą w rozmowie z niezwykle uprzejmą starszą panią wyraźnie da się zauważyć, że lepiej w jej pamięci zachowały się najodleglejsze lata. Im bliżej współczesności, tym wspomnienia bardziej się jej mieszają i pojawiają się w nich luki. Dlatego też pisząc niniejszy tekst postanowiłam skupić się najbardziej na tych odległych czasach. Podjęłam również próbę ułożenia chronologicznie owych wspomnień. Czy udaną – nie wiem; nie mam gdzie tego zweryfikować. Pani Zenia często w rozmowie wracała do pewnych wątków; kilkukrotnie nawet i przy różnych okazjach.
Oto jej historia:
Jak już wspomniałam – Pani Zenia przyszła na świat w Kraśniku w 1930 r. Była jedynaczką. Wczesne dzieciństwo wspomina jako bardzo szczęśliwe i dostatnie. Mieszkała z rodzicami na obrzeżach miasta, w domu dziadków ze strony ojca. Dziadek miał kuźnię, a w Kraśniku stacjonował 24 Pułk Ułanów, wtedy pod dowództwem podpułkownika dypl. Kazimierza Juliusza Dworaka. Stan Pułku na tamten czas to 725 ludzi, w tym: oficerowie, podoficerowie, ułani starszego i młodszego rocznika oraz – uwaga…550 koni!
W połowie marca `39 r. Pułk zmobilizowano i przeniesiono do miejsca koncentracji w Boguchwale koło Rzeszowa. Ułani brali czynny udział w walkach w czasie wojny i choć wielce ciekawa to historia, my wróćmy jednak do losów Pani Zeni, które są równie frapujące.
Jak już była mowa, dziadek małej Zeni miał kuźnię i to on zajmował się pułkowymi końmi, a że było ich wiele, to i roboty przy nich co niemiara. To z kolei przekładało się na w miarę dostatnie życie wielopokoleniowej rodziny. Mała Zenia to było żywe srebro i wszędzie jej było pełno – w kuźni też. Uwielbiała podglądać dziadka przy pracy i pomagać mu we wszystkim, w czym tylko dały radę jej małe dziecinne rączki. Mama Zeni zajmowała się domem i dorabiała szyciem, choć tego szycia akurat nie znosiła z całego serca. Oprócz tego w domu wynajmowano pokój pannom z dalszych okolic, które przyjechały do Kraśnika „do szkół” i na ten czas nie miały gdzie mieszkać. W ten sposób poznała swoją przyjaciółkę – Żydówkę. Ojca nie wspomina miło i choć powiedziała mi dlaczego, to zdecydowała żeby tego wątku opowieści nie upubliczniać.
II wojna światowa nadeszła, kiedy Zenia miała 9 lat. Z pierwszych dni wojennej zawieruchy pamięta gęsto przelatujące samoloty. Trzeba było wtedy uciekać w pola i chować się, gdzie kto mógł. Zenia lubiła w burakach, bo miały duże liście; traktowała wszystko to jak wyborną zabawę. Na początku; bo później zaczęły się prześladowania kraśnickich Żydów i pozostałej ludności. Do dziewczynki dotarło czym jest wojna. W „szczytowym” okresie, który przypadał na luty `42 r., getto w Kraśniku liczyło ponad 6 tys. osób. Warunki egzystencjalne więźniów były podobne, jak w wielu innych gettach na terenach okupowanych przez III Rzeszę, bo Rzesza miała jeden nadrzędny cel – tzw. rozwiązane kwestii żydowskiej. I niemal im się udało, bo z kilkutysięcznej społeczności żydowskiej Kraśnika zostało jedynie ok. 300 osób – stan znany na 1947 r.
Z czasów wojny Pani Zenona pamięta jeszcze wszechobecny głód. Z pomocą jej rodzinie przyszli… Żydzi, których córka kiedyś mieszkała na stancji u rodziców małej Zeni Kiedy w mieście zrobiło się nieznośnie, zorganizowali oni całej rodzinie wyjazd na wieś do zacnych gospodarzy, aby tam mogli przeczekać ten trudny czas we względnym spokoju. Pani Zenia najwyraźniej pamięta, jak wraz z przyjaciółką biegała po polach, zbierały dorodne cebule, wspinały się na drzewa i jadły te cebule niczym jabłka. A jeszcze jak babcia dała do tego skibkę chleba, to już była prawdziwa uczta i to uczucie szczęścia, kiedy udało się napełnić brzuch. Już nigdy potem cebula nie smakowała jej, jak wtedy. Na tej wsi zastali ich Rosjanie, którzy przyszli Polskę „oswobadzać” spod niemieckiego okupanta. Pani Zenona wspomina, że na porządku dziennym były gwałty i grabieże, a brali wszystko. Jedzenie, zegarki, rowery; wszystko, co dało się wynieść. Tak rodzina Pani Zeni doczekała końca wojny. Ona sama zrobiła maturę w Kraśniku i wyjechała w świat, najpierw do Lublina, a potem na studia na Śląsk. Poznała tam swego przyszłego męża, w późniejszych latach urodziła syna. Życie miała długie, barwne i jak sama mówi: „mobilne”. Dziś już dobrze nie pamięta tych wszystkich miejsc, w jakie rzucał ją los. Pamięta za to, że była długo w USA, a po powrocie stamtąd zamieszkała w naszej „Barce”.
Kończąc tę opowieść, utwierdzam się w przekonaniu, że nasz janowski DPS jest prawdziwą barką. Taką, jak ta biblijna, tyle że pełną ludzkich istnień, a każde z nich to inna historia… Czasem dobra, czasem zagmatwana… ot, życie…
Jeszcze tam wrócę, bo tak wiele ciekawych rzeczy zostało nieopowiedzianych, więc ciąg dalszy nastąpi, ale dalej już ktoś inny będzie snuł swoje wspomnienia.
Tekst: Kamila Strykowska-Momot
Foto: arch. rodzinne